W moim leśnym domu zawsze było dość zwierzaków. I tych bardziej domowych i tych leśnych. Z tych bardziej nietypowych najbardziej utkwiła mi w pamięci wiewiórka Kaśka, nazwałyśmy ją tak z siostrą na przekór tego, że zwykle na wiewiórki woła się „Basia”. Więc nasza była „Kasia”!
Poznaliśmy się pewnego letniego poranka, kiedy Kaśka zjawiła się na naszym oknie i wcale nie bała się przyglądać jak jemy śniadanie. Mama, ubawiona jej odwagą podeszła do okna i w wyciągniętej ręce podała jej kawałek bułki. Kaśka odważnie wzięła bułkę prosto z ręki i po zjedzeniu rzuciła mamie wyczekujące spojrzenie. I tak to się zaczęło. Potem już zachowywała się jak prawdziwy domownik. Przychodziła i wychodziła kiedy chciała, miała swoją miseczkę z wiewiórkowymi smakołykami, biegała po domu i chowała się w dziwnych miejscach. Niezwykłą przygodę z Kaśką miał nasz wujek, który kiedyś przyszedł w odwiedziny i powiesił płaszcz na wieszaku w przedpokoju. Kiedy wychodząc wziął płaszcz z wieszaka i włożył rękę do rękawa, wyskoczyła stamtąd spłoszona Kaśka. Nie wiem, kto bardziej się przeraził: ona czy wujek!?
Była z nami kilka lat. Zamiast w dziupli, zimowała na stryszku, ale i do domu zaglądała chętnie. Zawsze tam na nią czekało jedzenie. Kiedy przystała przybiegać, domyśliliśmy się, że pewnie przyszedł kres jej życia. Wiewiórki nie żyją długo. A my ją wciąż pamiętamy.
Autor: Teodozja
(praca przysłana na konkurs “Mój ukochany zwierzak”)
Więcej wspomnień znajdziesz tutaj : Wspomnień Czar