I się porobiło, co było do przewidzenia – totalny amok na scenie politycznej. Sprawa referendów ma wiele aspektów, i jak na mój rozum, wszystkie o zabarwieniu negatywnym. W kraju szykuje się zmiana ugrupowania rządzącego i pewnie dlatego nasi politycy po prostu, jak to się potocznie mówi, odjechali. Postaram się zająć dwoma z tych aspektów, choć z zastrzeżeniem, że to moja osobista opinia i nikt z nią nie musi się zgadzać.
Pierwszym tematem, jaki się narzuca, jest postawa prezydenta Andrzeja Dudy. W mojej ocenie wykazał się wyjątkową niedojrzałością polityczną, którą w jakimś stopniu wyjaśnia, ale nie usprawiedliwia, jego młody wiek. Bo rodzi się pytanie: gdzie są jego doradcy? Odpowiedź jest jedna. W ścisłych szeregach, obecnie jeszcze opozycyjnej, jego macierzystej partii PiS. Bo choć sam deklaruje, że chce być prezydentem wszystkich Polaków, nie potrafi od korzeni swojej partii się odciąć, co na dziś jest bardziej ewidentne, niż za czasów Bronisława Komorowskiego, który przynajmniej pozory bezstronności usiłował zachować. Ja już pominę emanowanie pobożnością i posłuszeństwem wobec Episkopatu, jeszcze bardziej ewidentnym uzależnieniem od „swoich” wykazał się, zwołując naradę przedstawicieli PiS-u i przewodniczącego „Solidarności” i ulegając ich naciskom. Ten manewr wydaje się oczywisty. Teraz, bez względu na to jaką decyzję podejmie Senat, jedynymi przegranymi będą przeciwnicy PiS-u. Jeśli Senat zgodzi się na propozycję Prezydenta, za skutki pewnych reform nie będzie odpowiedzialny przyszły rząd, a obywatele, którzy w referendum głosowali za ich przeprowadzeniem. To taka najzwyklejsza spychotechnika. Chcieliście – to macie. Jeśli Senat odrzuci propozycję dodatkowego referendum, będzie argument, aby z niedorzecznych obietnic wycofać się z twarzą a jednocześnie oskarżyć przeciwników politycznych. Ja chciałem – to oni się nie zgodzili.
Drugi temat to same referenda. Komuś pomieszało się z tą demokracją bardziej niż kiedyś komunistom. Instytucja referendum ma dotyczyć spraw bardzo ważnych dla wszystkich obywateli, istotnych dla istnienia samego państwa. A przyjrzyjmy się pytaniom referendalnym.
Prezydent Komorowski dał sobie wmówić, że pytanie dotyczące JOW-ów w referendum wzmocni jego pozycję i pozwoli mu wygrać wybory. Mało, że strzelił sobie w stopę, to i tak wybory przegrał. Najgorsze jest to, że ludzie, którzy mają o JOW-ach decydować, w zdecydowanej przewadze nie są w stanie wyjaśnić znaczenia takiej ordynacji wyborczej.
Kwestia finansowania partii politycznych jest też w pewnym sensie kuriozalna. Obecne partie są zdecydowanie za, bez względu, co o tym głośno mówią. Nikt nie odrzuci dodatkowego zastrzyku gotówki na działalność polityczną. Małe partie, które na tę dotację się obecnie nie łapią, w nowych warunkach też ich mieć nie będą. A ci wielcy łatwiej znajdą sponsorów niż maluczcy.
Pytanie o możliwość rozstrzygania wątpliwości na korzyść obywateli w sporach z fiskusem ma prawo budzić emocje. Wszyscy tego chcą, ale skorzysta garstkach. Bo kto dziś wszczyna spór z fiskusem? Zwykły, szary obywatel? Nie, robią to tylko ci, którzy mają olbrzymie dochody i najczęściej szukają sposobów obniżenia wysokich podatków.
Pytania nowego referendum w niczym tym pierwszym nie ustępują.
Kwestia wieku emerytalnego jest skomplikowana na tyle, że trzeba mieć świadomość, iż dwie możliwe odpowiedzi: tak lub nie, jej nie rozwiążą. Na niej mogą sobie zęby połamać najwięksi ekonomiści, a wybranie najbardziej optymalnego wariantu graniczy z cudem. I oto tak ważny problem poddaje się ruletce – czarne wygrywa, czerwone przegrywa (sic!)
Przy problemie sześciolatków w szkołach pomysłodawcom należą się szczególne słowa uznania.
Emeryci, bezdzietni i osoby, które już swoje dzieci wychowały, mają decydować o losie garstki rodziców mających dylemat czy posłać sześciolatki do szkół, czy nie? A co, gdyby tak uznać, że i siedmiolatki to zbyt wcześnie? Tym bardziej, że ci rodzice mają formalną możliwość, po uzyskaniu opinii psychologa, nie posłać dziecka tak wcześnie do szkoły.
Pytanie o prywatyzację lasów państwowych jest wręcz niewyobrażalnym kuriozum. Bo jeśli to nawet nie jest sprawa marginalna w skali kraju, to na pewno nie do rozstrzygania w referendum. Tylko czekać, aż na temat strategicznych decyzji dotyczących poszczególnych resortów gospodarki kraju trzeba będzie ogłaszać referenda.
Szczególnie dwa ostatnie pytania świadczą o tym, że w referendum nie o demokrację chodzi, ale o brudną grę polityczną. Tę tezę dodatkowo potwierdza fakt, że owo drugie referendum ma się odbyć tego samego dnia, co wybory do Parlamentu. Politykom już za mało wojenki we własnym gronie, oni konieczne chcą w nią wciągnąć całe społeczeństwo. Dowodem na to będzie frekwencja jednego i drugiego referendum i ja osobiście nie mam wątpliwości, które osiągnie większą. Spraw gospodarczych państwa nie rozwiązuje się drogą referendum, czego klasycznym dziś przykładem jest Grecja. Nasz kraj nie jest tak bogaty, by w ten sposób na sobie eksperymentować, przy czym jeszcze raz podkreślam, skutki tych eksperymenty politycy zrzucą na szarego obywatela, który najczęściej nie ma pojęcia, o co idzie gra, w niczym temu obywatelowi nie uwłaczając.
Gorąco namawiam do bojkotu obu referendów.
Autor: Kornel Wolny
Permalink
Zgadzam się z autorem wpisu, nie po to wybieraliśmy osoby, które mają w naszym imieniu rządzić krajem żeby pytali nas o takie według mnie niezbyt istotne sprawy. Ponadto na organizację takiego referendum idzie dużą pieniędzy z budżetu państwa, które można by było wykorzystać w o wiele lepszy sposób.