Google to straszna wyszukiwarka, gdyż przez nią czasami natkniesz się, czytelniku, na treści, których nie szukasz, ale które są w stanie cię zainteresować i niejednokrotnie zbulwersować, zburzyć twój chwilowy, błogi spokój. Właśnie w ten sposób natknąłem się na artykuł autorstwa Jana Bielewicza sygnowany portalem Miłujciesię! Starocie, bo z 2010 roku, zatatuowany „Pornografia – grzech obrzydliwy w oczach Boga”*.
Trudno z tą „prawdą” zawartą w tytule wspomnianego artykułu się nie zgodzić, nawet jeśli się jest, tak jak w moim przepadku, ateistą, i mimo że mnie Bóg do oceny tego zjawiska nie jest potrzebny. Uważam, że pornografia jest zjawiskiem społecznie negatywnym, ale nie dlatego, że tak chce Bóg. Owa ocena wynika z innych przesłanek: z poniżającej człowieczeństwo roli „aktorów”, przyczyniania się do przestępczej patologii i fatalnego wpływu, przede wszystkim na młodych, który trudno uznać za wzbogacający intelektualnie, emocjonalnie i estetycznie. W Polsce pornografia jest legalna, choć karalne jest zmuszanie kogoś do jej oglądania. Zabroniona jest również pornografia z udziałem małoletnich. Problem polega pewnie na tym, że czasami bardzo trudno określić granicę nawet między tym, co jest jeszcze sztuką, a co już pornografią. Osobiście nie czuję się upoważniony rozstrzygać tego dylematu.
Z tego co wiem, pornografia jest tak stara jak sztuka w ogóle, bo istniała już w epoce kamienia łupanego. Można ją traktować w kategoriach sztuki, ale tylko z naszej, współczesnej perspektywy, w kontekście świadectwa kulturowych początków dziejów ludzkości, gdyż tak naprawdę nie odgadniemy motywów jej tworzenia. Formalnie przypisuje się jej znaczenie kultu, ale nikt nie jest w stanie stwierdzić jednoznacznie, czy nie miała służyć temu, czemu służy dziś pornografia. Ta, nazwijmy ją umownie – sztuka, miała się dobrze przynajmniej do czasów nastania chrześcijaństwa (w Europie), kiedy to okazało się, że nagość już z samej definicji jest grzechem i to śmiertelnym. Nie tylko nagość, ale również wszystko to, co się z nią wiązało, nawet prokreacja. A przecież paradoksalnie seksualność jest najistotniejszym czynnikiem trwania i rozkwitu ludzkości. Rzekłbym: wszystko inne, co ludzkości się przysłużyło, jest jakby pochodną tej seksualności. Nawet intelekt, który oprócz siły gwarantował większe szanse zdobycia partnerki. To sztuka uwodzenia partnerów obojga płci w jakimś sensie pobudzała rozum do rozkwitu.
I szczerze powiedziawszy, nie zrozumiem nigdy, dlaczego tę seksualność zepchnięto w obszar najbardziej obrzydliwej grzeszności, o czym świadczy wspomniany we wstępie artykuł. Nie rozumiem, bo ludzie, którzy dobrowolnie uciekli od seksualności, którzy nie powinni z racji swych ślubów kapłańskich lub zakonnych mieć z nią żadnego kontaktu, z takim zapałem zaglądają zwykłym śmiertelnikom pod kołdrę nawet wtedy, gdy tej seksualności oddają się uświęceni Świętym Sakramentem małżonkowie. Wiem, dziś stanowczo temu zaprzeczają, ale o czymś innym świadczy właśnie wspomniany artykuł. Bo Jan Bielewicz nie tylko potępia pornografię, ale i „rozpustne” współżycie małżonków, gdyż ono uzależnia ich życie od seksualności (sic!). Autor pisze: „Dla pogan seks staje się prawdziwym bóstwem; wszystko obraca się wokół niego”. A ja, po lekturze tego artykułu mam wrażenie, że jego autor jest od tej seksualności bardziej zależny niż małżonkowie oddający się rozpustnemu współżyciu. Zależny inaczej, bo gdyby nie ta seksualność, biedny, nie miałby się tak naprawdę czym zajmować, co piętnować i nad czym rozmyślać. Gorzej, bo o ile małżonkowie z reguły są zajęci wyłącznie sobą, biedny autor musi zajmować się całą rzeszą rozpustników i grzeszników. Ja mu szczerze współczuję…
Owa rozpusta jest oczywiście potęgowana pornografią, w której zdegenerowani małżonkowie szukają inspiracji i czegoś nowego. Coś w tym pewnie jest na rzeczy, ale.., czy aby na pewno tylko pornografia? Gdyby się tak zastanowić, to co w takim razie inspiruje pornografię? Odpowiedź jest jedna i nadzwyczaj prosta. To fantazje erotyczne, które były i są codziennością życia erotycznego, na długo nim zalała nas fala pornografii. I niech nikt nie myśli, że to tylko za sprawą mężczyzn, lub tylko kobiet (jak chce Pismo Święte), ona dopadła w jednakowym stopniu jednych i drugich na przestrzeni całej historii istnienia ludzkości. Owe fantazje po prostu zmaterializowały się w pornografii, co z oczywistych powodów jej nie usprawiedliwia, jest tylko jej wyjaśnieniem.
Prawdę mówiąc, ja bym ten artykuł zupełnie zbagatelizował, gdyby nie konkluzje, jakie wyciąga Jan Bilewicz. A te są wręcz rewelacyjne. Najbardziej zdumiewającym jest stwierdzenie: „Kochający mąż, to również wierzący mąż. Miłość Boga jest fundamentem i źródłem miłości bliźniego. Bez miłości Boga (…), nie ma również i prawdziwej miłości małżeńskiej”. Przy lekturze tego fragmentu otwiera mi się scyzoryk w kieszeni. Zapewniam autora, że miłość do Boga nie jest żadnym gwarantem udanej miłości do bliźniego, ani tym bardziej trwałości uświęconego Świętym Sakramentem związku małżeńskiego. Wystarczy się przyjrzeć statystykom rozwodów. A kogo obowiązuje taka instytucja jak unieważnienie małżeństwa, tzw. rozwód kościelny, jeśli nie właśnie wierzących, miłujących Boga? Twierdzenie, że bez miłości Boga nie ma miłości małżeńskiej, jest twierdzeniem ad hoc idealnie wpisującym się w to, co określa się relatywizmem moralnym, nie mającym nic wspólnego z rzeczywistością. Rzekłbym: pobożne życzenie pobożnych moralistów chrześcijańskich.
W tym miejscu osoby, które są wrażliwe na obrazę uczuć religijnych poproszę o pominięcie lektury tego akapitu. Bo chciałbym się zastanowić – czym jest owa miłość Boga? Aby ją zrozumieć, trzeba na nią spojrzeć z dwóch stron. Tego, który kocha, i tego, który jest kochany. Najdoskonalszą formą miłości jest Apage – miłość bezinteresowna, opierająca się na altruizmie i duchowej więzi. W relacji człowiek – Bóg pierwszy warunek jest oczywisty i spełniony, gorzej z drugim, gdyż ową więź przyjmujemy a priori, nie mając na nią żadnych dowodów. Jeśli nawet przyjąć teoretycznie istnienie takich dowodów, to przeważają te, które zaprzeczają pierwszemu warunkowi, czyli takie jak: cierpienie i zło. W relacji Bóg – człowiek jest jeszcze gorzej, bo nawet pierwszy warunek – altruizm – jest wręcz niedostrzegalny. A gdzie owa duchowa więź? Niemal co dzień słyszę modły wiernych do Boga, nigdy jeszcze nie słyszałem modłów Boga do ludzi. Co najwyżej zakazy i nakazy spisane przez podobno natchnionych. Jeśli więc możemy mówić o miłości Boga, w grę wchodzi jedynie miłość platoniczna, wzniosła, wyidealizowana, wolna od seksu i zmysłowości, przyjacielska, bezinteresowna, lojalna, wierna, i co najważniejsze – niewymagająca wzajemności. Czy taka miłość ma być wzorem dla miłości małżeńskiej?
I już na koniec ostatnie spostrzeżenie. Znamy takie arcydzieła sztuki jak Wenus z Milo, Dawid Donatella, Dawid Michała Anioła, Trzy Gracje Rafaela Santi, itp., by nie wymieniać w nieskończoność. Piękne arcydzieła malarstwa i rzeźby, emanujące nagością i erotyzmem, godne pełnego i niekłamanego zachwytu. Czy ten zachwyt też należy uznać za grzeszny? Oczywiście, nie sposób porównać dzisiejszego hardporno do tych arcydzieł, ale też nikt nikogo nie zmusza do oglądania tego ostatniego, tak jak nikt nikogo nie zmusza do picia alkoholu, mimo że wystawy witryn sklepowych pełne są reklam tychże. Tu rodzi się dość dziwna refleksja. Dlaczego moraliści chrześcijańscy z takim uporem walczą z seksualnością, jednocześnie niemal zupełnie ignorując takie zjawiska jak brutalna przemoc czy alkoholizm, narkomania i inne uzależnienia. Kina i telewizja epatują przemocą, znacznie częściej niż nagością lub erotyką, a nie słychać w dziesiątej części wobec nich takiego sprzeciwu, jaki towarzyszy nawet zwykłej nagości. Dziś znajduję na różnych portalach katolickich pełne oburzenia opinie na temat zbytniej swobody na plaży…
Przypisy:
* – za http://www.fronda.pl/a/grzech-obrzydliwy-w-oczach-boga-pornografia,55499.html
Autor: Kornel Wolny