Nazywaliśmy go Piwo – od nazwiska, które w dziecięcych głowach przeszło skomplikowaną metamorfozę. Stare przezwisko zużyło się, gdy zaczął paradować w nowiutkich dżinsach otrzymanych w zagranicznej paczce. Na czarnym tle odcinała się wyraźnie kolorowa naszywka z napisem „Strawberry Ice” i tak stary Piwo został nowym Truskawą.
Nie był przesadnie utalentowany. Prawdę powiedziawszy, z nauką zupełnie kulał, choć nie był żadnym łobuzem. Ku swojej konsternacji zostałam wytypowana przez nauczycielkę do pomocy Truskawie w nauce ortografii i chcąc nie chcąc, zmuszona byłam przesiadywać z nim po lekcjach na ławce przed szkołą. Efekt tych korepetycji był zaskakujący.
Byliśmy niezbyt grzeczną klasą. Nasza wychowawczyni (matematyczka z wiecznie skwaszoną miną, jak gdyby cierpiała za grzechy całej ludzkości) wpadła na pomysł poprzesadzania nas „w szachownicę”: dziewczyna z chłopakiem, chłopak z dziewczyną i tak w całej sali. Miało to zapobiec naszemu rozpasanemu gadulstwu. Wspólnie z niejakim Łepalem zajmowałam trzecią ławkę przy ścianie. Wychowawczyni nie mogła lepiej trafić – wiecznie darliśmy koty, co skutkowało pełnym urazy milczeniem w czasie lekcji. Niemal fizycznie czułam, jak moja obecność w ławce parzy Łepala i odwrotnie. Z niekłamaną satysfakcją pisałam o nim złośliwe wierszyki, a on rewanżował mi się tym samym.
Przede mną siedział Truskawa. Często odwracał się tyłem do tablicy i wszystko przepisywał z mojego zeszytu. Podczas jednej z lekcji matematyki został ofuknięty przez naburmuszonego Łepala.
– Przestań się w końcu odwracać i odpisywać zadania od Kaśki.
– A właśnie, że będę – oświadczył Truskawa ze stoickim spokojem. – Kasia jest najlepszą uczennicą w klasie i w szkole.
– Wcale nie! Najlepszą uczennicą jest Tośka.
– Nie, Kasia.
– Tośka.
– Kasia.
– Tośka!
– Kasia!
Spór był bezsensowny (szłyśmy z przyjaciółką łeb w łeb, zbierając równe szeregi piątek), doprowadził jednak do wstrząsającego finału. Rozzłoszczony Łepal warknął:
– Co, zakochałeś się w Kaśce? Może jeszcze jej się oświadczysz?
– A żebyś wiedział, że się zakochałem! – ryknął niespodzianie Truskawa i z hałasem runął z krzesła na kolana, z nosem tuż przed moim zeszytem.
– Oświadczam ci się!
Do dziś dźwięczy mi w uszach krzyk matematyczki odwracającej się gwałtownie od tablicy.
– Jezus, Maria, Andrzej! Czyś ty zwariował?!
Dziś nie ma już Truskawy, ładnego blondynka o jasnej karnacji. Odszedł wcześnie, po trzydziestce, jako pierwszy z naszej klasy. Nikt nie znalazł w porę wady serca ukrytej w jego ciele.
Autor: Katarynka
(praca przysłana na konkurs „Widziane ze szkolnej ławki”)