Mój ukochany zwierzak miał na imię Aza i był wspaniałym psem, nierasowym wilczurem. Została nam podrzucona przez wujka podczas przeprowadzki. Po prostu, jadąc ze swoim dobytkiem do nowego mieszkania, zostawił „na chwilę” Azę u nas. No i nigdy już po nią nie wrócił. Myślę, że wiedział, że u nas będzie miała dobre życie. Kochaliśmy zwierzęta, a wielki ogród był wymarzonym dla niej wybiegiem. I rzeczywiście Aza zadomowiła się u nas i chyba była szczęśliwa.
Aza była prawdziwą damą. Inteligentna, dystyngowana. Nie biegała wzdłuż płotu głupkowato szczekając na przechodniów. W ogóle rzadko szczekała. Poruszała się dostojnie, reagowała przemyślanie. Zwykle obserwowała świat z ganku przed domem i na widok nadchodzącego domownika, wybiegała radośnie na powitanie. A kiedy cała rodzina zbierała się w pokoju, wchodziła pod stół i tam spędzała wspólny, rodzinny czas. Nie wiem, czy czuła się tam bezpieczna, czy uważała, że ten mebel jest szczególnie obdarzany zainteresowaniem rodziny?
Uwielbiała też podróżować. Kiedy tylko samochód wyjeżdżał z garażu, Aza była tuż obok i nerwowo szukała otwartych drzwi, żeby natychmiast do niego wskoczyć. Podróżowała zawsze na podłodze przed przednim siedzeniem pasażera. Nie chciała siadać z tyłu, Zawsze pchała się do przodu. Można się domyślić, jak niewygodnie było siedzieć z takim wielkim zwierzakiem pod nogami! Ale nie było innego wyjścia!
Dożyła sędziwego wieku. A w naszych sercach i wspomnieniach żyje wciąż.
Autor: Bożena B.
(praca przysłana na konkurs “Mój ukochany zwierzak”)